Wednesday, December 30, 2009

Heineken robi mnie w konia

Z zaskoczeniem powitałem w tv powtórkę reklamy noworocznej Heinekena. Tej z "powitaniem nowego roku gdzieś co ma przypominać nowojorski Times Square". Myślałem, źe ten koszmar juź nie wróci, ale jednak jacyś mistrzowie - autorzy tej reklamy muszą być w swoim arcydziele (i w swojej kreatywności) zakochani na tyle, że nie zdziwię się, jeśli tę badziewną reklamę będziemy oglądać jeszcze przez pięć kolejnych lat w okresie świąteczno-noworocznym. Dlaczego tak się zżymam, w końcu to tylko reklama? Pewnie, źe tak. Ale ja lubię reklamy, które są realistyczne i porządne, a do tego zmuszają widza do umysłowego wysiłku. A co tutaj mamy?

Scena: okolica mająca przypominać nowojorski Times Square. Widzimy bandę młodych ludzi odzianych w szaliczki i cienkie kurteczki (pierwsza wtopa - proszę sobie wyobrazić takich luzaków na Times Square po kilkugodzinnym czekaniu na placu otoczonym zewsząd barierkami i policją, w niskiej temperaturze grudniowo-styczniowego Manhattanu owiewanego z każdej strony dmiącym od Hudsonu i oceanu wiatrem). Może byli już nieźle "znieczuleni"...

Jeśli dobrze pamiętam, ktoś tam nawet stoi na dachu taksówki. Skąd taksówka w centrum tłumu otoczonego zewsząd barierkami i policją?

Koleś wychodzi z tłumu "za pięć sekund dwunasta", żeby kupić flaszki Heinekena. Po pierwsze, ktokolwiek widział choćby relację TV z powitania nowego roku na Times Square, ten wie, ile zbiera się tam ludzi, że kilka godzin wcześniej trzeba przyjść, żeby zajć sobie odpowiednie miejsce, jak trudno przebić się przez ten tłum, żeby wyjść choćby na siusiu i jak trudno potem z powrotem wrócić na to samo miejsce. Ta scena to już porażka totalna.

To, że gość z reklamy wchodzi w jakąś ciemną boczną uliczkę (od Times Square ????) ze sklepem, który akurat w noc sylwestrową za pięć sekund dwunasta jest otwarty, a do tego udaje mu się z tym piwem wrócić do kompanów, to już mistrzostwo świata. Oczywiście o żadnej kontroli policyjnej, ani tym bardziej zakazu wnoszenia czegokolwiek, gdzie dopiero piwa w szklanych butelkach, nie ma tu mowy.

Wiem, że to reklama i rządzi się ona własnymi prawami (np. teleportacją), wiem, że to fantazja (choćby to wstrzymane odliczanie), ale reszta okoliczności mogłaby być bardziej dopracowana pod względem realiów. A tak wyszła słabizna powtarzana już kolejny rok z rzędu. Idę o zakład, że ta reklama została wykonana na nasz rynek, bo w USA wstydziiby się coś takiego puścić. Słabo Heineken, słabo... Takie kity to można wciskać ludziom do czasu, aż na własne oczy nie zobaczą Times Square.

Podwójna dawka szczęścia i lekki wkurw

Wczoraj nawiedzili mnie dwaj kominiarze, którzy sprawdzali wentylację w mieszkaniach całego budynku. Czy może być większy znak szczęścia? Pytanie tylko, czy to szczęście na te ostatnie dwa dni w roku, czy już na cały przyszły... Z tymi kominiarzami to ciekawostka, bo kilka dni przed świętami w drodze do pracy tez mijałem dwóch takich panów - trudno było nie zauważyć, bo ci warszawscy mają na plecach jak byk "kominiarz" napisane. Choć ci dwaj od wentylacji nie mieli, no ale trudno im nie wierzyć na słowo, kiedy pakują ci się do mieszkania, są ubrani na czarno i robią jakieś pomiary...


I już tak miałem cieszyć się tym nadmiarem szczęścia i przekazywać je bliźnim, kiedy jakaś gówniara na Marszałkowskiej trafiła we mnie zmiętą ulotką, którą kilka chwil wcześniej wzięła zapewne od kobiety stojącej przed wyjściem spod ronda Dmowskiego. Oczywiście dziewczyna nie rzuciła we mnie celowo. Rzecz w tym, co zrobiła. Zmiętą ulotkę nie rzuciła na chodnik gdzieś tam jakoś ukradkiem. Nie... Zmiętą rzuciła za swoje ramię wprost pod moje nogi... Pewnie chciała zaszpanować w ten sposób przed idącą z nią drugą gówniarą, zapewne koleżanką. Krzyczę: "Coś pani wypadło", ale albo zrobiłem to za słabo, albo mnie zignorowała. Na pomysł podniesienia ulotki i rzucenia w dziewczynę wpadłem za późno. Poza tym awantura byłaby gotowa...

O tym, że warszawiacy to śmieciarze nie dbający o swoje własne miasto, już się tutaj wypłakiwałem. Niech to będzie kolejny kamyczek do tego ogródka. Gówniarze...

Tuesday, December 29, 2009

Święta, święta i po świętach, a gdzie te feministki?


Ostatnio trafił się w Polsce prawdziwy wysyp portali adresowanych do kobiet. Moda, uroda, zdrowie, wiadomo, co można tam znaleźć... Obserwuję te billboardy, reklamy w prasie i w internecie... Dziwnym trafem większość tych portali reklamowana jest w podobny sposób, co pozwala mi się domyślać, że za tymi reklamami stoją pomysły stworzone przez umysły męskie. No bo co widzimy w/na tych reklamach portale kobiece reklamujące? Usta zmysłowe, nadęte i jaskrawo czerwone... Atrakcyjną opartą o jakiś mebel kobietę w wypiętej pozie w kusej spódniczce opartą o jakąś szafkę.... Kobietę oblizującą laskę.

Oczywiście mogę się mylić i te reklamy mogły powstać także w umysłach kobiet (w końcu są też panie, które lubią panie nie tylko oglądać), choć śmiem wątpić. Powiem więcej. Jestem niemal pewien, że reklamy te stworzyli faceci. Świnie. A do tego jakie tendencyjne...

Tuesday, December 22, 2009

Palacze wynocha!

Jak ja kocham Windowsa. Miałem taki piękny wpis przygotowany, ale w tym cudownym systemie potrafi się wysypać nawet notepad.

No cóż, do rzeczy, choć już nie będzie z taka werwą...


Byliśmy właśnie ze znajomymi na spotkaniu w "Chłopskim jadle" przy Waryńskiego. Podział na część dla palących i niepalących (dlaczego ci drudzy są zawsze wymieniani jako drudzy????) jest fikcją, bo to jedno duże pomieszczenie, a pierwsze chłoną dym wieszane na środku okrycia, niezależnie od tego czy należą do palacza czy nie...

No więc po jakimś czasie cuchną ci ciuchy, trochę swędzą oczy i w ogóle śmierdzi. Jak w takich warunkach można jeść (choć akurat jedzenie okazało się całkiem znośne)...

Dlaczego w polskiej restauracji jako niepalący muszę się czuć jak intruz? Czekam na moment kiedy ustawodawcy (ale to musi być na najwyższym szczeblu, bo później wyjdzie taka heca jak z zakazami palenia na przystankach w Warszawie) będą mieli na tyle jaj, by wprowadzić jakieś zakazy.

Pamiętam jak w Nowym Jorku wprowadzano zakaz (i to nie tylko w restauracjach, ale i wszystkich barach, do których po to, żeby pić i palić się przecież przychodzi). Wtedy restauratorzy podnieśli raban, że przecież to ich dobije. Tymczasem po jakimś czasie obroty nie tylko nie spadły, ale wręcz podskoczyły. Okazało się, że ludzie są skłonni dłużej posiedzieć (a w związku z tym więcej w tym czasie wydać pieniędzy) w restauracji, w której nie śmierdzi fajami. A jak ktoś ma ochotę zajarać to wynocha na zewnątrz. I wychodzą. Nieważne czy odpicowania paniusia na śnieg czy deszcz, albo koleś z baru który musi odstawić piwo... Chcesz zapalić - wyjdź na zewnątrz.

Na to czekam i tu. Na razie doczekuję się jedynie prób w postaci tego nieszczęśliwego zakazu palenia na warszawskich przystankach, który ze względów formalnych musiał być wycofany. Co zresztą za różnica, czy palacz będzie kopcił pod wiatą czy dwa kroki dalej, skoro i tak dym leci na mnie.

Obawiam się jednak, że w polskich realiach przestrzeganie zakazu, kontrole i ewentualne związane z nimi grzywny byłyby jedną wielką fikcją.

Monday, December 21, 2009

Z cyklu: warszawskie absurdy


Zagadka: Ile koszy na śmieci przypada na jeden metr kwadratowy przejścia podziemnego pod pl. Na Rozdrożu? Pytanie jest podchwytliwe, bo w dalszej części tunelu, a także za tzw. winklem czai się podobna kolumna śmietników.

Matka karmiąca, Polka, kobieta wyzwolona...


Niby nic, a jednak trochę mnie to zaskoczyło... Przedwczoraj w Arkadii przechodzę obok pijalni czekolady i widzę kobietę karmiącą dziecko. Nie żeby mnie to jakoś zniesmaczyło (wręcz przeciwnie), nie też żebym się gapił, bo po prostu poszedłem dalej.

Zaskoczyło mnie coś innego. Spodziewałbym się w takiej sytuacji, że kobieta będzie jakoś zakrywać się w takiej sytuacji, przynajmniej odgradzać od tłumu, tymczasem ona piła sobie cośtam, rozmawiała z inną kobietą, a jednocześnie karmiła z odkrytą całkowicie piersią, krzesełka zwrócone w stronę przechodzącego tłumu, jak to w centrum handlowym. Więc naprawdę rzucała się w oczy...

Urzekło mnie to, że traktuje sprawę karmienia tak naturalnie, a jednocześnie zastanowiło nad pewną odwagą, jaka jest potrzebna u kobiety, by robić to w ten sposób w takim miejscu.

Mam porównanie pod tym względem z Nowego Jorku, gdzie w metrze jadącym z Manhattanu na Coney Island (a więc dość długa trasa) kobieta dość otwarcie karmiła dziecko (no bo co w końcu miała zrobić), rozmawiając z innym pasażerem, natomiast stojąca w kolejce na poczcie z dzieckiem Żydówka musiała pamiętam odejść w kącik, by nakarmić płaczące dziecko, skrywając się plecami do kolejkowiczów. O ile dla tej pierwszej jak i drugiej była to sprawa dość naturalna, jestem sobie w stanie wyobrazić, że dla tej drugiej wiązało się to z dość dużym skrępowaniem.

Widocznie czasy się zmieniają i nawet w naszej konserwatywnej dość kulturze kobiety powoli przestają się krępować, że są matkami.

Przy okazji - na spotkaniu ze znajomymi okazuje się, że większość już w ciąży albo po... Zaczynam odczuwać jakąś presję...

Friday, December 18, 2009

Szkoła mistrzów

Takiej treści reklamę Uniwersytetu Warszawskiego znalazłem w jednym z branżowych magazynów. Uczelnia poleca m.in. studia podyplomowe.

Nie wiem, jak wygląda na innych wydziałach, ale wiem jak jest na podyplomowym pedagogicznym, bo dupogodziny wysiaduje tam moja Kasia. Obskurny budynek, w którym nie zmieniono chyba nic od czasu, kiedy powstał. Ale mniejsza o infrastrukturę. Kartę słuchacza, czy jak tam ona się nazywa, dostała dopiero teraz - po 3 miesiącach od rozpoczęcia studiów. Może podyplomowi nie muszą wypożyczać książek, ale ci którzy muszą, potrzebują do tego celu właśnie tej karty... Czy po 3 miesiącach na półkach coś dla nich jeszcze zostało? Wątpię. Tak czy inaczej sama karta oczywiście nie wystarczy, bo z nią dopiero trzeba się zapisać do biblioteki.

Mam porównanie z prywatnymi studiami podyplomowymi, na których z kolei jestem ja. Wiem, że możecie mi zarzucić, że każda pliszka swój ogonek chwali (zwłaszcza kiedy płaci za niego prawie trzy razy więcej), ale naprawdę... Identyfikator dający mi wstęp do biblioteki dostałem na pierwszych zajęciach. Nie mówiąc już o tym, że wszystkie materiały dostaję mailem odpowiednio wcześniej przed każdym zjazdem.

Tak na marginesie, może problem bierze się stąd, że o ile na prywatnej uczelni może istnieć jedno centrum (biuro) studiów podyplomowych, które koordynuje wszystkie programy podyplomowe, na państwowej takie biuro studiów podyplomowych ma każdy wydział czy instytut. Stąd ta cała długotrwała biurokracja i czekanie na indeks pół semestru. Po chwili jednak nachodzi mnie myśl, że przecież jedna z drugą ciotka muszą mieć ten etacik... A później płacz, zgrzytanie zębów, rąk załamywanie i lamentowanie nad stanem polskiego szkolnictwa wyższego, bo gdzieś pieniądze uciekają...

Thursday, December 17, 2009

Z cyklu: warszawskie scenki rodzajowe

Pl. Wilsona, czwartek, ok. godz. 17:15. Wymiana zdań na przejściu dla pieszych.

Starszy pan do starszej kobiety przechodzącej na czerwonym świetle: "Gdzie idzie?"

Starsza pani do starszego pana: (pierwszej odpowiedzi nie usłyszałem dokładnie, ale drugie zdanie brzmiało...) A w ogóle to gówno to pana obchodzi...

Dlaczego zwłaszcza starsi ludzie są do siebie tacy nieuprzejmi. Co się z tymi ludźmi dzieje? I właściwie gdzie ci starsi ludzie tak się zawsze spieszą...?

Lenistwo na bramce w metrze


Nie raz już zauważyłem jak podczas przechodzenia przez bramki kobiety potrafią blokować te właśnie bramki przez kilkanaście cennych sekund. Wszystko dlatego, że nie chce im się wyciągnąć karty (ewentualnie portfela) z przepastnej torby. Zamiast tego wolą okładać bramkę torbą, raz tak, raz tak, a nuż czytnik załapie. Zwykle załapuje po jakimś czasie, ale wcześniej takie postępowanie skutecznie tworzy niemałą kolejkę innych pasażerów czekających mniej lub bardziej łaskawie prze bramkami.

Kobiety kochane! Albo przygotowujcie sobie portfel zawczasu, albo posprzątajcie w torebce, by łatwiej go znaleźć!

Hu hu ha hu hu ha!

No i sypnęło śniegiem i ścisnęło mrozem. Dziś droga do pracy zajęła mi ponad godzinę. Kompromitacja ZTM. Na mój przystanek na Gagarina nie zajechał w ciągu pół godziny ani jeden autobus. Musiałem z buta uderzyć na alternatywny.

Jak to jest...? Płacę 78 zł za miesięczny bilet nie tylko po to, żeby tyłek wozić, ale żeby te autobusy jednak mniej więcej zgodnie z rozkładem jazdy przyjeżdżały. Bo nie oszukujmy, się, aż tak znowu to tego śniegu dużo nie spadło...

Media straszą, że Warszawę sparaliżuje wiercenie tunelu drugiej nitki metra albo Euro 2012, a tu wystarczy, żeby spadło trochę śniegu i paraliż komunikacyjny gotowy...

Wednesday, December 16, 2009

Kalesony time


Przyszedł czas, kiedy trzeba pochylić czoło przed siłami natury i wciągnąć na tyłek kalesony. Nie żebym się skarżył, bo "jak jest zima to musi być zimno", ale chętnie bym jakieś podgrzewane przystanki autobusowe/tramwajowe zobaczył. Pamiętam, kiedy Vattenfall wchodził do Polski to postawił parę podgrzewanych wiat zimą.

Tuesday, December 15, 2009

Eurologo

Bardzo czekałem na odkrycie loga Euro 2012 na PKiNie. Myślałem, że to będzie jakiś duży billboard, a tutaj jakieś ledwo widoczne światła. Lipa...



Ale menorę widać było świetnie ;)

Mieliście zobaczyć to:


Swoją drogą jeśli padł pomysł zburzenia PKiNu, ale okazał się niewykonalny (więc także padł), może jakimś rozwiązaniem jest zakrywanie budynku gigantycznymi płachtami na różne okazje, jak to było przy okazji 20-lecia pierwszych wyborów po okresie komunizmu i wstążki AIDS.

Samo logo zaś może się podobać albo i nie. Na pewno inaczej można na nie spojrzeć, po zapoznaniu się z tym materiałem filmowym.

http://www.uefa.com/competitions/euro2012/news/newsid=934390.html

Monday, December 14, 2009

Jak skutecznie obrzydzić święta?

Jak łatwo i szybko można obrzydzić narodowi święta? Otóż przy każdej okazji, o każdej porze i w każdej sytuacji należy mu puszczać w uszy rzewne i tandetne amerykańskie szlagiery świąteczne. W centrum handlowym, osiedlowym sklepie, windzie, w radiu, w poczekalni w przychodni, u dentysty, w hotelowym korytarzu, w przerwie konferencji i tak do wyrzygania...

Sunday, December 13, 2009

Rocznica

13 grudnia to nie tylko rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Rok temu dokładnie ta data nabrała dla nas zupełnie innego znaczenia. Tego dnia mieliśmy się wybrać po choinkę. Już patrząc na auto z góry (z okna czy też balkonu), zauważyłem, że stoi cokolwiek dziwnie...

Po zejściu na dół oczom naszym ukazał się taki widok.





Nasz "bączek", jak nazwaliśmy nasze pierwsze auto, stał się "wgnieciuchem". Na temat przyczyn i okoliczności już się nie raz rozwodziłem. Koniec końców sprawca (a właściwie jego OC) zostało zidentyfikowane. "Wrak", jak w ubezpieczeneniowej terminologii nazwano nasz samochód, sprzedaliśmy. Ogłoszenie wystawiłem w Sylwestra (jak już część odszkodowania dostałem). 1 stycznia przyjechali chłopaki z Sochaczewa (o ósmej rano, mieli zdrowie). Dziś pewnie bączek, choć już nie nasz, pomyka sobie wyklepany po Mazowszu z rejestracją WSC...

Friday, December 11, 2009

Nie dałem napiwku. Czy pójdę za to do piekła?


Jesteśmy wciąż społeczeństwem na dorobku, więc uważam, że napiwek to sprawa uznaniowa, w zależności od jakości usługi. Dlatego też kolesiowi, który ostatnio dostarczał nam pizzę do firmy nie tyle nie machnąłem ręką na resztę (choć tak planowałem początkowo), ale wręcz z premedytacją czekałem, aż mi całą resztę wyda.

No bo co w końcu kurczę blade? (że zacytuje Mikołajka z reklamy na wiacie przystankowej)

Nie dość, że musiałem iść po odbiór tej pizzy sam do drugiej recepcji w innym budynku (bo się bidula zgubił), to jeszcze jedną z pizz (zawsze mam problem z odmianą tejże przez przypadki) dostaliśmy zupełnie inną niż zamawialiśmy (w ogóle ryba na pizzy, łeee...). No więc mimo szczerych chęci reszta została w kieszeni, a właściwie została rozdana składkowiczom. Kiedy po chwili okazało się, że dostaliśmy też inne zamówienie, poczułem się tym bardziej usprawiedliwiony.

A oto inna moja historia związana z drobnymi napiwkami:
http://repatriacja.blogspot.com/search?q=recesja

Lis (znowu)

Dziennikarzem roku według magazynu "Press" został po raz kolejny (bodaj trzeci w historii nagrody) Tomasz Lis. Nie jest to dla mnie zaskoczenie, bo na pewno na nagrodę zasługuje, choć jego programu nie oglądam. Martwi mnie jednak co innego. Środowisko dziennikarskie (to przez wielkie Ś i D) stało się już jakiś czas temu takim kółkiem wzajemnej adoracji. Porażką branży jest to, że laureatami co kilka lat są ci sami ludzie, taka karuzela. Nie ma natomiast żadnej nowej twarzy, którą spotkałyby najwyższe branżowe honory. To najlepszy dowód na to, że polskie dziennikarstwo po prostu dziadzieje. Ci najstarsi wiekiem i doświadczeniem trzymają poziom, ale od tych młodszych wymaga się newsa tu i teraz, pokręconego i napompowanego, bicia piany bezustannego. Kiedy taka osoba miałaby się zająć pracą nad jakimś reportażem czy dopieszczaniem swoich materiałów? Tak właśnie psuje się dziennikarstwo w Polsce, które - nie odkryję tutaj Ameryki - tabloidyzuje się z dnia na dzień. Co z tego, że będę starał się dotrzeć do jak największej liczby źródeł, zdobyć się na rzetelną analizę, kiedy inni koledzy pracując na zasadzie "kopiuj/wklej" będą po prostu szybsi, mniejsza o rzetelność, a inne media pójdą za ich informacją na podobnej zasadzie, średnio dbając o takie detale jak sprawdzanie faktów. Nie raz mieliśmy już do czynienia z takimi bąkami... To wkurza!

Thursday, December 10, 2009

Syndrom odstawienia

W życiu nie przypuszczałbym, że tak ciężko będziemy to przychodzić. Co prawda na zdrowie mi to wyjdzie, bo ileż w końcu można się gapić w ekrany (ten w pracy wystarczy). Czasem rzeczywiście obejrzałbym sobie jakąś Ligę Mistrzów czy coś, ale przecież bramki mogę sobie obejrzeć w internecie. Natomiast nie spodziewałem się takich reakcji Kasi, która nigdy go nie chciała i w ogóle. Rzeczywiście mieliśmy go ponad rok, ale z drugiej strony wcześniej nie mieliśmy go przez trzy lata około. Czegoś jednak brak... It takes time...
Tymczasem drażnią nas dobiegające od sąsiadów zza ściany (a to starsze osoby, więc oglądają odpowiednio głośniej) wyznaczające nam godziny dźwięki czołówki prognozy pogody na jedynce czy serialu na dwójce, ewentualnie dochodzi do nas wycie reklam ("Merciiiii, że jesteś tuuuuu..."). Jedno się nie zmieniło: przeciągliwie piskliwy, a zarazem donośny ziew sąsiadki zza ściany oznacza, że właśnie skończyło się "M jak miłość", a zatem wkrótce za ścianą uderzą w kimono i wyłączą telewizor.

Niespodzianka na święta

Czyżby dobra passa wróciła...?

http://www.targowek.parkhandlowy.pl/pl-PL/News%20and%20Events/Konkurs_Laureaci.aspx

Wednesday, December 9, 2009

Przyjemniaczek

Autobus 180, ul. Anielewicza na wysokości pętli Esperanto. Miejsc do wyboru do koloru, bo to końcówka trasy. Starszy pan z laską stoi przy środkowym wyjściu i zaczyna, kierując swoje słowa do kobiet: "Siedzi taka na brzegu zamiast pod oknem i zrobić miejsce. Przyzwyczaiły się do siedzenia na brzegu łóżka, bo jak stary zasypia to do sąsiada uciekają".

Dlaczego starsi ludzie (choć na szczęście w mniejszości, przynajmniej mam taką nadzieję) muszą być tacy niegrzeczni i zgorzkniali? Widać to zwłaszcza w autobusach i sklepowych kolejkach, bo z publicznej służby zdrowia nie korzystam. Widocznie musiał sobie facet pogadać...

Monday, December 7, 2009

Być zapobiegliwym

Dziś przejeżdżając metrem przez stację Centrum zauważyłem gigantyczną kolejkę na antresoli przed punktem obsługi pasażera ZTM. Oczywiście masa ludzi zostawiła na ostatnią chwilę sprawę wyrobienia sobie karty miejskiej ze zdjęciem. Podobno teraz nie robią tego nawet od ręki. Jak się cieszę, że zrobiłem to już wcześniej. Teraz bym się tylko denerwował. A dla zapominalskich jest pocieszenie - kartę można też wyrobić na stacjach Świętokrzyska, Ratusz Arsenał, Plac Wilsona, Marymont i Młociny, jakiś czas temu można było też w punktach informacyjnych w niektórych centrach handlowych, ale to już przeszłość.

A przy okazji wczoraj udało się przejechać przedwojennym tramwajem Marszałkowską. Lubię takie sprawy...

Parytet czy partytura

Ostatnio w złotej teresie zaczepiła nas dziewczyna, która chciała od mojej żony podpis pod poparciem dla wprowadzenia parytetu. Kasia odmówiła, mówiąc dziewczynie, że nie popiera tego rozwiązania. Wielokrotnie na ten temat rozmawialiśmy i muszę przyznać, że przeciągnęła mnie na swoją stronę. Mnie, który dotychczas był za, bo uważałem, że kobiety są lepszymi politykami od facetów.

Kasia wyprowadziła mnie z błędu ślepego gonienia za parytetową modą, mówiąc, że jeśli kobieta będzie chciała poświęcić się polityce to zrobi to za wszelką cenę i wejdzie do Sejmu. Wpychanie na siłę tam kobiet po to tylko, żeby było "po równo" jest bez sensu. Później kobiety same będą się wstydzić za postaci typu Beger i Hojarskich.

Według mojej małżonki większym problemem jest zapewnienie kobietom możliwości kariery i opiekowania się dzieckiem. Teraz jest to wybór zero-jedynkowy. A już do białej gorączki doprowadza ją fakt, że o macierzyństwie, in vitro i aborcji wypowiadają się faceci. Dobrze móc się czasem rzeczowo posprzeczać... Wychodzi z tego bardzo przyjemna domowa dyskusja.

Zadzwonili

I kto by pomyślał, że gigant detaliczny przejmie się jakąś mróweczką, która nie może wymienić zgromadzonych punktów na nagrodę. A jednak! Telefon z Carrefoura odnowił we mnie wiarę w to, że rzeczywiście tym molochom może zależeć na kliencie. Co prawda muszę jeszcze raz pojechać na Sadybę i zarejestrować tę kartę, ale nie stracę punktów, a co więcej, będę mógł je tam od razu przeznaczyć na nagrodę. Zamiast bonu na 10 zł, oddam te punkty jakiejś organizacji charytatywnej. Tak świątecznie mi się udzieliło, a co...

To już konwulsje...

... napisał do mnie w mailu mój kolega z "Nowego Dziennika" o stanie gazety. Regularnie informuje mnie, co się tam dzieje i jakie zmiany zachodzą. O tym, że gazeta ma problemy finansowe wiedziałem doskonale zanim jeszcze stamtąd odszedłem. Kryzys dotknął media w USA znacznie wcześniej niż w Polsce, a do tego Polonusi (czyli czytelnicy dziennika) zaczęli wracać do Polski. Jednak musi być rzeczywiście nieciekawie, skoro o kondycji "NDz" napisała nawet ostatnio "Polityka". Tygodnik napisał o tradycjach i że gazeta oparła się tabloidyzacji, szuka wsparcia, ale czy Polonia będzie chciała pomóc? Gazeta w ciągu tylko roku przeżyła dwukrotną zmianę prezesa. W końcu ruszyła nowa strona internetowa. Coś co powinno wydarzyć się już bardzo dawno. Gazeta nie wykorzystywała swojego atutu sprawnego źródła lokalnej informacji dla polskiej społeczności, a internet był świetnym narzędziem dotarcia do młodszych czytelników. Too little too late... Mam nadzieję, że jednak wyjdzie na prosta, bo spędziłem w tej redakcji miłe chwile i wiele się tam nauczyłem.

A propos "NDz", w ostatnim "Pressie" swój felieton na temat polskich mediów opublikował Maciej Wierzyński. Przejechał się po nich nieźle. Pracowałem za jego szefowania w "Nowym Dzienniku" stosunkowo krótko, ale wspominam go bardzo miło. To jeden z tych szefów, którzy potrafią być autorytetem i dla którego ma się szacunek.

Sunday, December 6, 2009

Babooshka i Dom Zły

Na "mikołajki" i przy okazji spotkania z kolegą Smoleniem zjedliśmy ciekawy obiad w maleńkiej knajpce w rosyjsko/ukraińsko/wschodnim stylu o nazwie Babooshka. Okolice uniwerku i Harendy. Mają i ukraińskie piwo i bliny i pielmieni, różnego rodzaju pierogi, niezłe zupki, można się najeść za niedrogo.

No i tak nas kolega zachęcił podczas naszego wspólnego obiadu, że postanowiliśmy jeszcze tego dnia pójść na "Dom zły". Film gościa od "Wesela", nawet wielu tych samych aktorów i niektóre podobne wątki, ale film mocny, momentami śmieszny, ale ogólnie mroczno mocny.

Polecam i jedno i drugie.

P.S. Kiedy już zapaliły się światła przy napisach końcowych zauważyliśmy - a nietrudno było, bo i ludzi nie było za wiele w ten niedzielny wieczór - że film oglądał też Michnik. Trudno go z kimkolwiek pomylić. Oczywiście pierwszą rzeczą, którą zrobił po wyjściu na Puławską było zapalenie papierosa. Gość pamiętam niedawno przechodził jakąś poważną operację związaną z tym, ale widać nałogu nie pokonał.

Urodziny króla Bumibhola


W piątek spotkał mnie niemały zaszczyt. Niecodziennie zdarza się być zaproszonym na przyjęcie z okazji urodzin króla Tajlandii. A że było w hotelu Hyatt, dwa kroki dosłownie ode mnie, ochoczo wskoczyłem w gajer i ruszyłem pokręcić się w towarzystwie. Było trochę egzotyki w postaci pań ubranych w tradycyjne stroje, no i charge d'affaires witał każdego przed wejściem osobiście, natomiast na scenie stał portret króla otoczony kwiatami. Na obrazie wyglądał na młodzieniaszka, a tu się okazało, że strzeliło mu już 82 latka.

Egzotyka egzotyką, ale poza tym zwykły ochlaj i wyżerka tylko że w garniturach. Ludzie nawet nie czekali do oficjalnego przywitania, od razu rzucili się na bufet. A wydawało się, że ci dyplomaci i biznesmeni tacy kulturalni i mniej awanturujący się. W końcu większość była w krawatach...

Było miło, bo to zawsze coś nowego, ale poza tym nic wielkiego.

Saturday, December 5, 2009

Hanka oświetliła stolicę

Świąteczna iluminacja Warszawy kosztowała 4 mln zł. Rozumiem, że trzeba jakoś miasto ozdobić, ale czy trzeba aż takie igrzyska wyprawiać? Przecież można by za to niejedną drogę wyremontować albo żłobek czy przedszkole wybudować. Ale po chwili uświadomiłem, że przecież mogłaby wydać na te świecidełka i z 10 milionów. Co mi tam... W końcu to i tak nie z moich podatków...

Prawie robi jednak różnicę

W czwartek widziałem na mieście w okolicach Arkadii mnicha buddyjskiego. Całkiem sympatyczny widok. Jechałem z nim tramwajem i metrem. Oprócz purpurowej szaty, miał też takiego samego koloru polar i czapkę zimową. Przypomniało mi się, jak to w nowojorskim metrze widywało się w jednym wagonie chasydów, przytulających się panów, okutane czarczafami kobiety, a do tego zwykła mikstura mieszkańców - czarni, biali, Azjaci, Latynosi itd. Tak więc widząc mnicha wtopionego w tłum warszawiaków poczułem się przez chwilę jak w Nowym Jorku. Niestety tylko przez chwilę...

Friday, December 4, 2009

Warszawiacy to śmieciarze

Do srania psami na chodniki i trawniki (a czasem nawet klatki schodowe i w windach, choć posprzątane, ślady zbrodni pozostały) już zdążyłem przywyknąć, co nie znaczy, że przestało mnie to irytować. Zauważyłem jednak ostatnio - i to kilkakrotnie - że kierowcy (i to nie przyjezdni, bo oni się pilnują, nie są u siebie) stojący na światłach wyrzucają przez okna jakieś drobne papierki, śmieci i niedopałki. Zasuwa taki szybę i już go nic nie obchodzi. Na zielonym jedzie dalej. Nie mogę uwierzyć, jak można tak nie szanować własnego miasta. I pomyśleć, że do ludzi spoza odnoszą się z wyższością... A tu taka słoma z butów... Nic dziwnego, że ta stolica to taka prostytutka, wszyscy ją wykorzystują, ale nikt o nią nie chce zadbać.

Wednesday, December 2, 2009

Znowu nas zrobili bez mydła

Dzień po tym, jak premier zgodził się wysłać więcej polskich żołnierzy do Afganistanu okazało się nagle, że patrioty, które dostaniemy od Amerykanów, nie będą uzbrojone. Jak długo jeszcze będzie się tak dawać robić? Donald, poczułeś to?

Mój rząd znowu skłamał

No i okazuje się, że jednak wysyłamy więcej wojaków do Afganistanu. Mam nadzieję, że wyborcy mu to zapamiętają, zwłaszcza, że po akcji z tarcza antyrakietową (tą poprzednią) już nie mieliśmy tak łatwo się zgadzać na wszystko czego Ameryka zapragnie. A tutaj proszę...

I pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu, kiedy nowemu amerykańskiemu ambasadorowi w Polsce się wypsnęło podziękowanie w telewizji za wysłanie więcej wojsk, Klich mówił wszem i wobec, że nie, że jak to tak, że nie ma żadnych ustaleń.

Amerykanista Bohdan Szklarski mówił mi wtedy, w wywiadzie dla gazety, że pewnie i tak już wtedy zostało wszystko ustalone, tylko że jakoś tak głupio wyszło, że Polacy dowiedzieli się o tym z usta Amerykanina, a nie polskiego ministra.

Tuesday, December 1, 2009

Na konkursy TVP też uważajcie

Wszelkiego rodzaju konkursy to moja kolejna słabość, może dlatego, że w przeszłości udało mi się kilka razy wygrać. Dlatego skusiłem się na wysłanie SMS-a na konkurs, w którym do wygrania był golf (samochód w sensie) w TVP.

Pomijam już fakt, że po wysłaniu SMS-a przychodzą kolejne w stylu: który samochód wybierasz?, czy chcesz żebyśmy opłacili podatek? itp. W tym momencie wiem już, że to naciągactwo i nie wysyłam nic więcej, gorzko łykając wyrzucone w błoto 3 zł + VAT.

Ale to jeszcze nic. 24 listopada po południu dostaję SMS-a o treści:
"Pamietasz o Golfie od TVP? 23.XI wreczam to auto i musze Cie uprzedzic ze TY na 100% MOZESZ WYGRAC. By Golf mial oplacony podatek wyslij podatek na 7301 za 3.66 zl".

Już pomijam, że na 100% MOŻE wygrać każdy, ale zwracam uwagę, kiedy tę wiadomość dostałem. Dzień po rozdaniu nagrody. Czy to nie jest naciąganie? Skandal! Rozumiem, że TVP musi jakoś dorobić do brakujących wpływów z abonamentu, ale nie w taki złodziejski sposób. A zapewnienie, że nad konkursem czuwa sztab prawników TVP, to chyba jakaś kpina.

Monday, November 30, 2009

Karta rodzinka to wielka ściema

Niestety bardzo łatwo mnie namówić na wszelkiego typu programy lojalnościowe. Nie mają one większego sensu, bo w przypadku droższych nagród łatwiej i taniej po prostu je kupić, niż ciułać punkty. Dlatego idę po najniższej linii oporu i zawsze odbieram pierwszą z brzegu od razu dostępną nagrodę - kawę, energonapój czy inną pierdołę. Trudno też w moim przypadku traktować te programy jako lojalnościowe, skoro biorę udział w kilku. No ale nic... Do rzeczy.

Kiedy przyjechaliśmy do Wawy namówiono mnie na Carrefour rodzinka (tam jest jeszcze y w tym wyrazie, jakiś taki dziwoląg). To był lipiec 2008. Nie żebym hurtowo robił w Carrefourze zakupy, ale akurat mam pod domem. No więc kiedy już uzbierałem punkty w liczbie wystarczającej do wymiany na bon 10-złotowy. Co się okazuje? Nie mamy pana w systemie!

Słucham? Jak to nie ma? Może nie wprowadziliśmy pana danych do systemu. To po ch... ja zbieram te punkty przez te półtora roku (nie tam znowu dużo, wystarczy na bon 10-złotowy w końcu)? A że łatwo się w takich sprawach nie poddaję, wykonałem dziś telefon do centralnej infolinii Carrefoura w PL. Pani przyjęła ode mnie zgłoszenie i obiecała kontakt. Średnio w to wierzę i następnym krokiem będzie wyłamanie tej ch... karty z kółka przy kluczach.

Aha, jeszcze jest taki numer, że nagrody trzeba odbierać w Carrefourze, w którym wydana została ta ch... karta. W moim przypadku jest to Sadyba Best Mall, w którym bywam o wiele rzadziej niż w moim osiedlowym Carrefourze. Może pan najwyżej przywieźć pozostałe dwie części karty (bo ta taka wyłamywanka była), żebyśmy wiedzieli, że ta karta rzeczywiście należy do pana. Oszustwo i skandal!

To moje drugie złe doświadczenie z Carrefourem. Nie pamiętam już szczegółów, ale jak głupi chciałem oddać butelkę z kaucją. Miałem nawet paragon na to piwo. Odpowiedź negatywna: Panu ta butelka została sprzedana bez kaucji. No dobrze, ale jak ja mam ją teraz oddać, gdzie i komu? Wylądowała w śmietniku. Odtąd staram się kupować w puszce.

Bój się boga, strzelają!

Właśnie przeczytałem na portalu wybiórczej, że podobno ktoś strzela do warszawskich tramwajów. To już podobno trzeci taki przypadek ostatnio, że tramwajarzowi, bądź kierowcy autobusu pękła szyba przednia. Chyba wiatrówka jest za słaba na takie szybsko. Tak czy inaczej, nie będę już teraz podróżował z przodu...

Pieniędze przyszli

Nawet dość szybko się z tym uwinęli. We wtorek byłem w dziale likwidacji szkód, niecały tydzień później mam już pieniądze na koncie. Pod tym względem mogę szczerze polecić mojego ubezpieczyciela.

Patrzcie: mam furę, jestem burakiem

Kultura parkowania stoi na bardzo niskim poziomie. Zauważyłem, że jest ona tym niższa im bardziej wypasione jest auto i im bardziej warszawska jest restauracja.

Przykład: niedzielne popołudnie, centrum handlowe Klif, a tu stanął ci (albo stanęła) tu taką trzylitrową świnią w poprzek dwóch miejsc parkingowym, a jeszcze przodem zawadzając o trzecie. A ty się martw i szukaj innego wolnego miejsca...

Buractwo...

Friday, November 27, 2009

Jam to, nie chwaląc się, uczynił

W mojej firmie, jak to w każdym wydawnictwie/redakcji, pojawił się problem z makulaturą. Właściwie był odkąd się tu pojawiłem. Wielce się zdziwiłem, dowiadując się, że firma, która kierują Skandynawowie, tak lekce sobie waży sprawy recyklingu. Mnie serce bolało, kiedy musiałem wciskać papiery do zwykłego swojego kubełka.

Później przyjeżdżał do nas jakiś pan, który odbierał te papierzyska, ale za drugim czy trzecim razem poinformował, że to mu się nie opłaca i właściwie to on nam robi łaskę.

No więc kupa makulatury zaczęła niebezpiecznie rosnąć i nikt z tym nic nie chciał zrobić, a szefowie to najchętniej by się tego problemu pozbyli w ogóle. No więc wziąłem sprawy w swoje ręce, a nie było to trudne. Gugiel, skup makulatury i trzecia pozycja objawiona to firma, która nie tylko odbiera makulaturę, ale jeszcze podstawia na nią plastikowe kontenery. Dziś byli pierwszy raz opróżnić te kubły i zabrać te hałdy. Moja mała satysfakcja...

Thursday, November 26, 2009

Stołeczny folklor

Którejś soboty wywabił mnie na balkon rytmiczny metaliczny dźwięk. Okazało się, że to jakiś facet, który ostrzy noże dawał znać, że właśnie zjawił się na podwórku. Dla mnie było to nie lada sensacją, bo nie wiedziałem, że takie zjawiska jeszcze funkcjonują. Miał koło do ostrzenia noży i nożyczek i zapraszał do usługi. Chyba nie miał jednak za wiele szczęścia, bo w ciągu kilku łądnych minut nikt chętny się nie pojawił.

Podobne zjawisko miało miejsce w jeden z wakacyjnych weekendów. Tym razem był to dźwięk harmonii. Pewien mężczyzna grając, odchodził podwórko dookoła, czekając na rzucane z okien i balkonów pieniądze. A że również i w tym wypadku niewiele wskórał, obawiam się, że te całkiem sympatyczne i istniejące jeszcze zjawiska, wkrótce przejdą już zupełnie do historii.

Patyczki do uszu - każdy powinien je nosić przy sobie

Wynalazłem nowe zastosowanie patyczków do uszu. Otóż idealnie jak nic innego nadają się do usuwania fragmentów psich kup z bieżnika butów. A że warszawiacy są znani ze srania psami na chodniki (najlepiej w miejscu nie oświetlonym przez latarnię) po to żeby inni warszawiacy w te psie fekalia włazili, myślę że ten pomysł ma szansę.

Tak więc na zakończone klęską slalomy między gównami - tylko patyczki do uszu.

Kierowca autobusu, my hero

Dzisiaj byłem świadkiem niecodziennej sytuacji. Jakiś koleś przyblokował autobus miejski w zatoczce, a ja w tymże autobusie podróżowałem. Kierowca trąbi raz, trąbi drugi, bez efektu. Mógł nieco cofnąć i wyjechać, ale byłoby za łatwo. Po trzecim zignorowanym klaksonie wyszedł z szoferki po czym zapukał w szybkę samochodu. Szyba odsunęła się tylko na 3 cm, po czym zasunęła się z powrotem. Nie wiem, czy poleciały bluzgi, w każdym razie gawiedź w autobusie, w tym niżej podpisany czekają na rozwój wypadków.

Gadanie kierowcy autobusu chyba nic nie dało, ale tak się jakoś złożyło, że po drugiej stronie zatrzymała się policyjna kia. Kierowca autobusu nie namyślając się długo przeszedł na drugą stronę ulicy i chyba poprosił o interwencję. Po chwili wskoczył do szoferki ruszył, a za odjeżdżającym autobusem w zatoczkę zajechał błyskając kogutem radiowóz. Pewnie zajęli się upartym gościem, choć jak to się dalej potoczyło, nie wiem. W autobusie czuć było atmosferę zrozumienia dla kierowcy, aż czułem, że zaraz ludzie zaczną bić brawo. Ale nic takiego się nie stało. Tylko jakiś starszy pan, których pełno w tych przypowązkowskich autobusach, coś powiedział, że to nauczy łobuza, czy coś takiego.

Ale kierowcy autobusów to w ogóle moi bohaterowie. Czasem jednak negatywni. Kiedyś na pętli Dw. Centralnego złapałem podjeżdżającą 131 i pytam kierowcę, za ile minut będzie odjeżdżał. "Tam wisi rozkład" - zabrzmiała odpowiedź. " No dobrze, ale nie może mi pan powiedzieć..." - dociekam zaskoczony taką ripostą. "Panie, jakby tak każdy przychodził i pytał..."

Zrezygnowałem z drążenia tematu, choć odpowiedź zajęłaby mu sekundę. Wybaczyłem mu jednak, w końcu mógł kończyć ciężki dzień.

Kiedy indziej w tym samym miejscu kierowca chyba przypadkiem przycisnął przednimi drzwiami dziewczynę próbującą wejść do środka przednimi wrotami. Wycofała się i w towarzystwie koleżanki ruszyła do następnego stojącego na pętli autobusu. A że była w rodzaju dresiary musiała puścić tamtemu kierowcy jakąś obraźliwą wiązkę. Za chwilę bowiem kierowca zjawił się w drzwiach tego drugiego autobusu i zaczął wylewać: ty ch... ty g... ty c... (w kilku przypadkach nie wiedziałem nawet, że tak można powiedzieć do kobiety). Tamta nie pozostawała mu dłużna. I tak stali sobie - ona w autobusie, on przed otwartymi jego drzwiami i przerzucali się wulgaryzmami po czym rozstali się, mając chyba dość całej sytuacji i bez pomysłów już na dalsze wyzywanie się.

Autobusami warszawskimi kierują też kobiety. Lubię takie kursy. Pełen szacun dla szoferki. Raz prowadziła taka drobna blondynka, której mógł być to jeden z pierwszych razów (później kierowcom zazwyczaj takie fanaberie przechodzą), bo miała i białą koszulę, sweterek i chyba nawet jakiś krawat czerwony, a do tego na czerwono pomalowane paznokcie... no po prostu na obserwowaniu jej zeszła mi prawie cała podróż do pracy. Radziła sobie w porządku, w końcu prowadzenie autobusu w godzinie szczytu to nie w kij pierdział. Ale raz musiał przed nią wyjechać jakiś kretyn, że dość gwałtownie zahamowała. Na to odezwał się jakiś prawdziwy warszawski dżentelmen: "Ziemniaki wieziesz?". Prawda, jaki kulturalny...?

Wednesday, November 25, 2009

Coś pękło, coś się skończyło

Ta chwila musiała kiedyś nadejść, ale wzięła nas z zupełnego zaskoczenia. Zastana w wynajmowanym mieszkaniu kablówka, która chyba podpięta była jakoś na pirata, bo od pond roku nie widziałem żadnego rachunku, w końcu chyba się skończyła. W telewizorze śnieg na każdym kanale. Dziwnie tak. Przez 3 lata nie mieliśmy telewizora, potem przez 1,5 roku był naszym pożeraczem czasu, teraz znów trzeba będzie odwyknąć. To wyjdzie nam na dobre...

Tuesday, November 24, 2009

No i jak tu się nie denerwować


Teraz muszę udać się do serwisu z lakiernikiem. Rozliczą się już z ubezpieczycielem. Wciąż przeżuwam, czy zgłosić to na policję, zniechęcony ostatnim: "Jak się sprawca sam nie zgłosi, to marne szanse...".

Monday, November 23, 2009

Niech sie mury pną do góry

Jadąc do szkoły na Pragie raz w miesiącu mam okazję przejeżdżać koło placu budowy Stadionu Narodowego w Warszawie i muszę powiedzieć z szacunkiem, że robota wre. Stoją już dość imponujące wieże, które jak rozumiem mają być klatkami schodowymi dla kibiców. Na razie wygladają trochę jak jakieś pojedynczo stojące silosy. Ale tak z miesiąca na miesiąc widać jakiś nowy element. Impressive...

Ale jest też gorzka refleksja z minionego weekendu. Jakiś ch... mi porysował drzwi samochodu. I z jednej i z drugiej strony, ale to te od strony pasażera ucierpiały najbardziej. Rysa jest dość długa (30 cm około) i widać ją z dość daleka. Wkurzyłem się maksymalnie. Niby to nic, można powiedzieć, to tylko samochód, ale jednak szkoda. I to jak na złość takie rzeczy przytrafiają się nam, jak stawiam auto po drugiej stronie bloku z braku miejsca. Może kogoś podstawiłem, zastawiłem? No ale miejsca są na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Myślę, że to jakaś staruszka, której nie pasowało, że stanąłem dwoma kołami na chodniku. Już miałem kiedyś taka akcję:

"Dlaczego Pan parkuje na chodniku?"
"Dobrze, już przestawiam... (bo się akurat miejsce zwolniło). Ale tutaj tak wszyscy parkują, bo po prostu nie ma miejsc"
"Bo z nich tacy kierowcy jak z Pana..."
Po czym poszła nasrać psem na pobliski trawnik.

Jutro jadę do Allianz na oględziny auta. Będę to też musiał zgłosić na policję. Ciekawe, czy znów trafię na st. sierż. Korpetę, który nas "obsługiwał" przy zniszczeniu naszej Corsy (to też była ta pechowa strona podwórka).

Friday, November 20, 2009

Alleluja!

Wizytownik się odnalazł u kolegi w samochodzie. W samą porę, bo właśnie dostałem z pracy nowa porcje wizytówek i musiałbym je chować po kieszeniach, ewentualnie w tym wizytowniku od McDonald'sa z obciachową eMką, który dostałem ze "złotą kartą" na otwarciu McD w Złotej Teresie.

A na zaproszenie do mojego bloga jeden z moich kolegów odpowiedział tak:

"here you can find some aliens"

A więc mam już pierwszy, jak to się mówi, feedback...

Ktokolwiek widział...

Skusiłem się na ofertę podwiezienia mnie do domu przez kolegę i musiałem gdzieś zgubić mój wizytownik. Pewnie wysunął mi się z torby. Żałuję, bo miałem na nim wygrawerowane moje imię i nazwisko. Nie kosztował wiele, ale zawsze smucą mnie takie straty...
Może ktoś za sprawą jedynej wizytówki, która tam została zwróci mi zgubę?

W kwestii powstającej pod naszym blokiem kebabowni idę o zakład, że miały tam stać maszyny do hazardu. Co będzie teraz?

Thursday, November 19, 2009

Koniec kryzysu na Mokotowie

Długo nie używane lokale nieopodal mojego mieszkania na Gagarina (w jednym była kiedyś Żabka, w drugim jakiś inny sklep mięsny) po ponad roku odżyły!!! W jednym od kilku tygodni jest salonik z fryzjerem i solarką, a z drugiej strony będzie jakaś knajpka z kebabem. Nie żebym się zachwycał kebabem, którego teraz pełno wszędzie, ale zaskakująco miło jest zaobserwować, że tu niby kryzys, a ludzie mają kasę, żeby otwierać nowe firmy.

P.S. Z tą kebabownią może być różnie, bo zaglądają tam jacyś smutni panowie w skórach i z autem o rejestracji WPR.

Muszę rzucić ten nałóg...

Ostatnio wpadłem w nałóg oglądania ciurkiem jak leci informacyjnych serwisów - od Polsatowskich wydarzeń (18:45), które okazują się być coraz lepsze, przez Fakty TVN (19:00) do Wiadomości (19:30). Fakty już coraz rzadziej czymś mnie zaskakują, a na Kraśkę lubię sobie popatrzeć jak z zasmuconego historią umierającego dziecka zamienia się za chwilę w rozpromienionego na twarzy palanta, mówiąc o czymś zupełnie innym.

Chodzi mi jednak raczej o spojrzenie i porównanie, jak te 3 firmy traktują dany temat. I muszę powiedzieć, że ostatnio zaskoczyła mnie TVP. Temat dotyczył wpisania domu partii na listę zabytków. Polsat i TVN po prostu zrobiły materiał o budynku, jego historii i podziemiach. Kolo z TVP poszedł w innym kierunku. Tego samego dnia 20 lat wcześniej zburzono pomnik Dzierżyńskiego. Materiał sprytnie połączył historię pomnika ze sprawą domu partii. Podobało mi się, bo wiele rzeczy o pomniku nie wiedziałem.

Inną sprawą jest zaskakująca karuzela personalna w Wiadomościach. Co chwile pojawiają się nowe twarze reporterów z mikrofonami a inne znikają...

Kto zamieszka na Parkowej?

Jak to jest, że do wyborów jeszcze rok, a media już się zastanawiają, kto będzie następnym premierem? I to nie jest tak, że tylko Wyborcza robi PO dobrze, ale wszyscy bawią się w tę grę. Oczywiście można się w to bawić na podstawie aktualnych sondaży, chciałbym jednak przypomnieć, że w 2005 roku PO i Tusk prowadzili w obu (prezydenckim i sejmowym) sondażach, a Rokita to już nawet się awansem kazał nazywać premierem. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy... Trochę pokory, proszę.