Monday, November 30, 2009

Karta rodzinka to wielka ściema

Niestety bardzo łatwo mnie namówić na wszelkiego typu programy lojalnościowe. Nie mają one większego sensu, bo w przypadku droższych nagród łatwiej i taniej po prostu je kupić, niż ciułać punkty. Dlatego idę po najniższej linii oporu i zawsze odbieram pierwszą z brzegu od razu dostępną nagrodę - kawę, energonapój czy inną pierdołę. Trudno też w moim przypadku traktować te programy jako lojalnościowe, skoro biorę udział w kilku. No ale nic... Do rzeczy.

Kiedy przyjechaliśmy do Wawy namówiono mnie na Carrefour rodzinka (tam jest jeszcze y w tym wyrazie, jakiś taki dziwoląg). To był lipiec 2008. Nie żebym hurtowo robił w Carrefourze zakupy, ale akurat mam pod domem. No więc kiedy już uzbierałem punkty w liczbie wystarczającej do wymiany na bon 10-złotowy. Co się okazuje? Nie mamy pana w systemie!

Słucham? Jak to nie ma? Może nie wprowadziliśmy pana danych do systemu. To po ch... ja zbieram te punkty przez te półtora roku (nie tam znowu dużo, wystarczy na bon 10-złotowy w końcu)? A że łatwo się w takich sprawach nie poddaję, wykonałem dziś telefon do centralnej infolinii Carrefoura w PL. Pani przyjęła ode mnie zgłoszenie i obiecała kontakt. Średnio w to wierzę i następnym krokiem będzie wyłamanie tej ch... karty z kółka przy kluczach.

Aha, jeszcze jest taki numer, że nagrody trzeba odbierać w Carrefourze, w którym wydana została ta ch... karta. W moim przypadku jest to Sadyba Best Mall, w którym bywam o wiele rzadziej niż w moim osiedlowym Carrefourze. Może pan najwyżej przywieźć pozostałe dwie części karty (bo ta taka wyłamywanka była), żebyśmy wiedzieli, że ta karta rzeczywiście należy do pana. Oszustwo i skandal!

To moje drugie złe doświadczenie z Carrefourem. Nie pamiętam już szczegółów, ale jak głupi chciałem oddać butelkę z kaucją. Miałem nawet paragon na to piwo. Odpowiedź negatywna: Panu ta butelka została sprzedana bez kaucji. No dobrze, ale jak ja mam ją teraz oddać, gdzie i komu? Wylądowała w śmietniku. Odtąd staram się kupować w puszce.

Bój się boga, strzelają!

Właśnie przeczytałem na portalu wybiórczej, że podobno ktoś strzela do warszawskich tramwajów. To już podobno trzeci taki przypadek ostatnio, że tramwajarzowi, bądź kierowcy autobusu pękła szyba przednia. Chyba wiatrówka jest za słaba na takie szybsko. Tak czy inaczej, nie będę już teraz podróżował z przodu...

Pieniędze przyszli

Nawet dość szybko się z tym uwinęli. We wtorek byłem w dziale likwidacji szkód, niecały tydzień później mam już pieniądze na koncie. Pod tym względem mogę szczerze polecić mojego ubezpieczyciela.

Patrzcie: mam furę, jestem burakiem

Kultura parkowania stoi na bardzo niskim poziomie. Zauważyłem, że jest ona tym niższa im bardziej wypasione jest auto i im bardziej warszawska jest restauracja.

Przykład: niedzielne popołudnie, centrum handlowe Klif, a tu stanął ci (albo stanęła) tu taką trzylitrową świnią w poprzek dwóch miejsc parkingowym, a jeszcze przodem zawadzając o trzecie. A ty się martw i szukaj innego wolnego miejsca...

Buractwo...

Friday, November 27, 2009

Jam to, nie chwaląc się, uczynił

W mojej firmie, jak to w każdym wydawnictwie/redakcji, pojawił się problem z makulaturą. Właściwie był odkąd się tu pojawiłem. Wielce się zdziwiłem, dowiadując się, że firma, która kierują Skandynawowie, tak lekce sobie waży sprawy recyklingu. Mnie serce bolało, kiedy musiałem wciskać papiery do zwykłego swojego kubełka.

Później przyjeżdżał do nas jakiś pan, który odbierał te papierzyska, ale za drugim czy trzecim razem poinformował, że to mu się nie opłaca i właściwie to on nam robi łaskę.

No więc kupa makulatury zaczęła niebezpiecznie rosnąć i nikt z tym nic nie chciał zrobić, a szefowie to najchętniej by się tego problemu pozbyli w ogóle. No więc wziąłem sprawy w swoje ręce, a nie było to trudne. Gugiel, skup makulatury i trzecia pozycja objawiona to firma, która nie tylko odbiera makulaturę, ale jeszcze podstawia na nią plastikowe kontenery. Dziś byli pierwszy raz opróżnić te kubły i zabrać te hałdy. Moja mała satysfakcja...

Thursday, November 26, 2009

Stołeczny folklor

Którejś soboty wywabił mnie na balkon rytmiczny metaliczny dźwięk. Okazało się, że to jakiś facet, który ostrzy noże dawał znać, że właśnie zjawił się na podwórku. Dla mnie było to nie lada sensacją, bo nie wiedziałem, że takie zjawiska jeszcze funkcjonują. Miał koło do ostrzenia noży i nożyczek i zapraszał do usługi. Chyba nie miał jednak za wiele szczęścia, bo w ciągu kilku łądnych minut nikt chętny się nie pojawił.

Podobne zjawisko miało miejsce w jeden z wakacyjnych weekendów. Tym razem był to dźwięk harmonii. Pewien mężczyzna grając, odchodził podwórko dookoła, czekając na rzucane z okien i balkonów pieniądze. A że również i w tym wypadku niewiele wskórał, obawiam się, że te całkiem sympatyczne i istniejące jeszcze zjawiska, wkrótce przejdą już zupełnie do historii.

Patyczki do uszu - każdy powinien je nosić przy sobie

Wynalazłem nowe zastosowanie patyczków do uszu. Otóż idealnie jak nic innego nadają się do usuwania fragmentów psich kup z bieżnika butów. A że warszawiacy są znani ze srania psami na chodniki (najlepiej w miejscu nie oświetlonym przez latarnię) po to żeby inni warszawiacy w te psie fekalia włazili, myślę że ten pomysł ma szansę.

Tak więc na zakończone klęską slalomy między gównami - tylko patyczki do uszu.

Kierowca autobusu, my hero

Dzisiaj byłem świadkiem niecodziennej sytuacji. Jakiś koleś przyblokował autobus miejski w zatoczce, a ja w tymże autobusie podróżowałem. Kierowca trąbi raz, trąbi drugi, bez efektu. Mógł nieco cofnąć i wyjechać, ale byłoby za łatwo. Po trzecim zignorowanym klaksonie wyszedł z szoferki po czym zapukał w szybkę samochodu. Szyba odsunęła się tylko na 3 cm, po czym zasunęła się z powrotem. Nie wiem, czy poleciały bluzgi, w każdym razie gawiedź w autobusie, w tym niżej podpisany czekają na rozwój wypadków.

Gadanie kierowcy autobusu chyba nic nie dało, ale tak się jakoś złożyło, że po drugiej stronie zatrzymała się policyjna kia. Kierowca autobusu nie namyślając się długo przeszedł na drugą stronę ulicy i chyba poprosił o interwencję. Po chwili wskoczył do szoferki ruszył, a za odjeżdżającym autobusem w zatoczkę zajechał błyskając kogutem radiowóz. Pewnie zajęli się upartym gościem, choć jak to się dalej potoczyło, nie wiem. W autobusie czuć było atmosferę zrozumienia dla kierowcy, aż czułem, że zaraz ludzie zaczną bić brawo. Ale nic takiego się nie stało. Tylko jakiś starszy pan, których pełno w tych przypowązkowskich autobusach, coś powiedział, że to nauczy łobuza, czy coś takiego.

Ale kierowcy autobusów to w ogóle moi bohaterowie. Czasem jednak negatywni. Kiedyś na pętli Dw. Centralnego złapałem podjeżdżającą 131 i pytam kierowcę, za ile minut będzie odjeżdżał. "Tam wisi rozkład" - zabrzmiała odpowiedź. " No dobrze, ale nie może mi pan powiedzieć..." - dociekam zaskoczony taką ripostą. "Panie, jakby tak każdy przychodził i pytał..."

Zrezygnowałem z drążenia tematu, choć odpowiedź zajęłaby mu sekundę. Wybaczyłem mu jednak, w końcu mógł kończyć ciężki dzień.

Kiedy indziej w tym samym miejscu kierowca chyba przypadkiem przycisnął przednimi drzwiami dziewczynę próbującą wejść do środka przednimi wrotami. Wycofała się i w towarzystwie koleżanki ruszyła do następnego stojącego na pętli autobusu. A że była w rodzaju dresiary musiała puścić tamtemu kierowcy jakąś obraźliwą wiązkę. Za chwilę bowiem kierowca zjawił się w drzwiach tego drugiego autobusu i zaczął wylewać: ty ch... ty g... ty c... (w kilku przypadkach nie wiedziałem nawet, że tak można powiedzieć do kobiety). Tamta nie pozostawała mu dłużna. I tak stali sobie - ona w autobusie, on przed otwartymi jego drzwiami i przerzucali się wulgaryzmami po czym rozstali się, mając chyba dość całej sytuacji i bez pomysłów już na dalsze wyzywanie się.

Autobusami warszawskimi kierują też kobiety. Lubię takie kursy. Pełen szacun dla szoferki. Raz prowadziła taka drobna blondynka, której mógł być to jeden z pierwszych razów (później kierowcom zazwyczaj takie fanaberie przechodzą), bo miała i białą koszulę, sweterek i chyba nawet jakiś krawat czerwony, a do tego na czerwono pomalowane paznokcie... no po prostu na obserwowaniu jej zeszła mi prawie cała podróż do pracy. Radziła sobie w porządku, w końcu prowadzenie autobusu w godzinie szczytu to nie w kij pierdział. Ale raz musiał przed nią wyjechać jakiś kretyn, że dość gwałtownie zahamowała. Na to odezwał się jakiś prawdziwy warszawski dżentelmen: "Ziemniaki wieziesz?". Prawda, jaki kulturalny...?

Wednesday, November 25, 2009

Coś pękło, coś się skończyło

Ta chwila musiała kiedyś nadejść, ale wzięła nas z zupełnego zaskoczenia. Zastana w wynajmowanym mieszkaniu kablówka, która chyba podpięta była jakoś na pirata, bo od pond roku nie widziałem żadnego rachunku, w końcu chyba się skończyła. W telewizorze śnieg na każdym kanale. Dziwnie tak. Przez 3 lata nie mieliśmy telewizora, potem przez 1,5 roku był naszym pożeraczem czasu, teraz znów trzeba będzie odwyknąć. To wyjdzie nam na dobre...

Tuesday, November 24, 2009

No i jak tu się nie denerwować


Teraz muszę udać się do serwisu z lakiernikiem. Rozliczą się już z ubezpieczycielem. Wciąż przeżuwam, czy zgłosić to na policję, zniechęcony ostatnim: "Jak się sprawca sam nie zgłosi, to marne szanse...".

Monday, November 23, 2009

Niech sie mury pną do góry

Jadąc do szkoły na Pragie raz w miesiącu mam okazję przejeżdżać koło placu budowy Stadionu Narodowego w Warszawie i muszę powiedzieć z szacunkiem, że robota wre. Stoją już dość imponujące wieże, które jak rozumiem mają być klatkami schodowymi dla kibiców. Na razie wygladają trochę jak jakieś pojedynczo stojące silosy. Ale tak z miesiąca na miesiąc widać jakiś nowy element. Impressive...

Ale jest też gorzka refleksja z minionego weekendu. Jakiś ch... mi porysował drzwi samochodu. I z jednej i z drugiej strony, ale to te od strony pasażera ucierpiały najbardziej. Rysa jest dość długa (30 cm około) i widać ją z dość daleka. Wkurzyłem się maksymalnie. Niby to nic, można powiedzieć, to tylko samochód, ale jednak szkoda. I to jak na złość takie rzeczy przytrafiają się nam, jak stawiam auto po drugiej stronie bloku z braku miejsca. Może kogoś podstawiłem, zastawiłem? No ale miejsca są na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Myślę, że to jakaś staruszka, której nie pasowało, że stanąłem dwoma kołami na chodniku. Już miałem kiedyś taka akcję:

"Dlaczego Pan parkuje na chodniku?"
"Dobrze, już przestawiam... (bo się akurat miejsce zwolniło). Ale tutaj tak wszyscy parkują, bo po prostu nie ma miejsc"
"Bo z nich tacy kierowcy jak z Pana..."
Po czym poszła nasrać psem na pobliski trawnik.

Jutro jadę do Allianz na oględziny auta. Będę to też musiał zgłosić na policję. Ciekawe, czy znów trafię na st. sierż. Korpetę, który nas "obsługiwał" przy zniszczeniu naszej Corsy (to też była ta pechowa strona podwórka).

Friday, November 20, 2009

Alleluja!

Wizytownik się odnalazł u kolegi w samochodzie. W samą porę, bo właśnie dostałem z pracy nowa porcje wizytówek i musiałbym je chować po kieszeniach, ewentualnie w tym wizytowniku od McDonald'sa z obciachową eMką, który dostałem ze "złotą kartą" na otwarciu McD w Złotej Teresie.

A na zaproszenie do mojego bloga jeden z moich kolegów odpowiedział tak:

"here you can find some aliens"

A więc mam już pierwszy, jak to się mówi, feedback...

Ktokolwiek widział...

Skusiłem się na ofertę podwiezienia mnie do domu przez kolegę i musiałem gdzieś zgubić mój wizytownik. Pewnie wysunął mi się z torby. Żałuję, bo miałem na nim wygrawerowane moje imię i nazwisko. Nie kosztował wiele, ale zawsze smucą mnie takie straty...
Może ktoś za sprawą jedynej wizytówki, która tam została zwróci mi zgubę?

W kwestii powstającej pod naszym blokiem kebabowni idę o zakład, że miały tam stać maszyny do hazardu. Co będzie teraz?

Thursday, November 19, 2009

Koniec kryzysu na Mokotowie

Długo nie używane lokale nieopodal mojego mieszkania na Gagarina (w jednym była kiedyś Żabka, w drugim jakiś inny sklep mięsny) po ponad roku odżyły!!! W jednym od kilku tygodni jest salonik z fryzjerem i solarką, a z drugiej strony będzie jakaś knajpka z kebabem. Nie żebym się zachwycał kebabem, którego teraz pełno wszędzie, ale zaskakująco miło jest zaobserwować, że tu niby kryzys, a ludzie mają kasę, żeby otwierać nowe firmy.

P.S. Z tą kebabownią może być różnie, bo zaglądają tam jacyś smutni panowie w skórach i z autem o rejestracji WPR.

Muszę rzucić ten nałóg...

Ostatnio wpadłem w nałóg oglądania ciurkiem jak leci informacyjnych serwisów - od Polsatowskich wydarzeń (18:45), które okazują się być coraz lepsze, przez Fakty TVN (19:00) do Wiadomości (19:30). Fakty już coraz rzadziej czymś mnie zaskakują, a na Kraśkę lubię sobie popatrzeć jak z zasmuconego historią umierającego dziecka zamienia się za chwilę w rozpromienionego na twarzy palanta, mówiąc o czymś zupełnie innym.

Chodzi mi jednak raczej o spojrzenie i porównanie, jak te 3 firmy traktują dany temat. I muszę powiedzieć, że ostatnio zaskoczyła mnie TVP. Temat dotyczył wpisania domu partii na listę zabytków. Polsat i TVN po prostu zrobiły materiał o budynku, jego historii i podziemiach. Kolo z TVP poszedł w innym kierunku. Tego samego dnia 20 lat wcześniej zburzono pomnik Dzierżyńskiego. Materiał sprytnie połączył historię pomnika ze sprawą domu partii. Podobało mi się, bo wiele rzeczy o pomniku nie wiedziałem.

Inną sprawą jest zaskakująca karuzela personalna w Wiadomościach. Co chwile pojawiają się nowe twarze reporterów z mikrofonami a inne znikają...

Kto zamieszka na Parkowej?

Jak to jest, że do wyborów jeszcze rok, a media już się zastanawiają, kto będzie następnym premierem? I to nie jest tak, że tylko Wyborcza robi PO dobrze, ale wszyscy bawią się w tę grę. Oczywiście można się w to bawić na podstawie aktualnych sondaży, chciałbym jednak przypomnieć, że w 2005 roku PO i Tusk prowadzili w obu (prezydenckim i sejmowym) sondażach, a Rokita to już nawet się awansem kazał nazywać premierem. Jak to się skończyło, wszyscy wiemy... Trochę pokory, proszę.