Thursday, November 26, 2009

Kierowca autobusu, my hero

Dzisiaj byłem świadkiem niecodziennej sytuacji. Jakiś koleś przyblokował autobus miejski w zatoczce, a ja w tymże autobusie podróżowałem. Kierowca trąbi raz, trąbi drugi, bez efektu. Mógł nieco cofnąć i wyjechać, ale byłoby za łatwo. Po trzecim zignorowanym klaksonie wyszedł z szoferki po czym zapukał w szybkę samochodu. Szyba odsunęła się tylko na 3 cm, po czym zasunęła się z powrotem. Nie wiem, czy poleciały bluzgi, w każdym razie gawiedź w autobusie, w tym niżej podpisany czekają na rozwój wypadków.

Gadanie kierowcy autobusu chyba nic nie dało, ale tak się jakoś złożyło, że po drugiej stronie zatrzymała się policyjna kia. Kierowca autobusu nie namyślając się długo przeszedł na drugą stronę ulicy i chyba poprosił o interwencję. Po chwili wskoczył do szoferki ruszył, a za odjeżdżającym autobusem w zatoczkę zajechał błyskając kogutem radiowóz. Pewnie zajęli się upartym gościem, choć jak to się dalej potoczyło, nie wiem. W autobusie czuć było atmosferę zrozumienia dla kierowcy, aż czułem, że zaraz ludzie zaczną bić brawo. Ale nic takiego się nie stało. Tylko jakiś starszy pan, których pełno w tych przypowązkowskich autobusach, coś powiedział, że to nauczy łobuza, czy coś takiego.

Ale kierowcy autobusów to w ogóle moi bohaterowie. Czasem jednak negatywni. Kiedyś na pętli Dw. Centralnego złapałem podjeżdżającą 131 i pytam kierowcę, za ile minut będzie odjeżdżał. "Tam wisi rozkład" - zabrzmiała odpowiedź. " No dobrze, ale nie może mi pan powiedzieć..." - dociekam zaskoczony taką ripostą. "Panie, jakby tak każdy przychodził i pytał..."

Zrezygnowałem z drążenia tematu, choć odpowiedź zajęłaby mu sekundę. Wybaczyłem mu jednak, w końcu mógł kończyć ciężki dzień.

Kiedy indziej w tym samym miejscu kierowca chyba przypadkiem przycisnął przednimi drzwiami dziewczynę próbującą wejść do środka przednimi wrotami. Wycofała się i w towarzystwie koleżanki ruszyła do następnego stojącego na pętli autobusu. A że była w rodzaju dresiary musiała puścić tamtemu kierowcy jakąś obraźliwą wiązkę. Za chwilę bowiem kierowca zjawił się w drzwiach tego drugiego autobusu i zaczął wylewać: ty ch... ty g... ty c... (w kilku przypadkach nie wiedziałem nawet, że tak można powiedzieć do kobiety). Tamta nie pozostawała mu dłużna. I tak stali sobie - ona w autobusie, on przed otwartymi jego drzwiami i przerzucali się wulgaryzmami po czym rozstali się, mając chyba dość całej sytuacji i bez pomysłów już na dalsze wyzywanie się.

Autobusami warszawskimi kierują też kobiety. Lubię takie kursy. Pełen szacun dla szoferki. Raz prowadziła taka drobna blondynka, której mógł być to jeden z pierwszych razów (później kierowcom zazwyczaj takie fanaberie przechodzą), bo miała i białą koszulę, sweterek i chyba nawet jakiś krawat czerwony, a do tego na czerwono pomalowane paznokcie... no po prostu na obserwowaniu jej zeszła mi prawie cała podróż do pracy. Radziła sobie w porządku, w końcu prowadzenie autobusu w godzinie szczytu to nie w kij pierdział. Ale raz musiał przed nią wyjechać jakiś kretyn, że dość gwałtownie zahamowała. Na to odezwał się jakiś prawdziwy warszawski dżentelmen: "Ziemniaki wieziesz?". Prawda, jaki kulturalny...?

No comments:

Post a Comment