Friday, December 18, 2009

Szkoła mistrzów

Takiej treści reklamę Uniwersytetu Warszawskiego znalazłem w jednym z branżowych magazynów. Uczelnia poleca m.in. studia podyplomowe.

Nie wiem, jak wygląda na innych wydziałach, ale wiem jak jest na podyplomowym pedagogicznym, bo dupogodziny wysiaduje tam moja Kasia. Obskurny budynek, w którym nie zmieniono chyba nic od czasu, kiedy powstał. Ale mniejsza o infrastrukturę. Kartę słuchacza, czy jak tam ona się nazywa, dostała dopiero teraz - po 3 miesiącach od rozpoczęcia studiów. Może podyplomowi nie muszą wypożyczać książek, ale ci którzy muszą, potrzebują do tego celu właśnie tej karty... Czy po 3 miesiącach na półkach coś dla nich jeszcze zostało? Wątpię. Tak czy inaczej sama karta oczywiście nie wystarczy, bo z nią dopiero trzeba się zapisać do biblioteki.

Mam porównanie z prywatnymi studiami podyplomowymi, na których z kolei jestem ja. Wiem, że możecie mi zarzucić, że każda pliszka swój ogonek chwali (zwłaszcza kiedy płaci za niego prawie trzy razy więcej), ale naprawdę... Identyfikator dający mi wstęp do biblioteki dostałem na pierwszych zajęciach. Nie mówiąc już o tym, że wszystkie materiały dostaję mailem odpowiednio wcześniej przed każdym zjazdem.

Tak na marginesie, może problem bierze się stąd, że o ile na prywatnej uczelni może istnieć jedno centrum (biuro) studiów podyplomowych, które koordynuje wszystkie programy podyplomowe, na państwowej takie biuro studiów podyplomowych ma każdy wydział czy instytut. Stąd ta cała długotrwała biurokracja i czekanie na indeks pół semestru. Po chwili jednak nachodzi mnie myśl, że przecież jedna z drugą ciotka muszą mieć ten etacik... A później płacz, zgrzytanie zębów, rąk załamywanie i lamentowanie nad stanem polskiego szkolnictwa wyższego, bo gdzieś pieniądze uciekają...

1 comment:

  1. Żeby nie było: na jakość merytoryczną UW nie narzekamy, choć rozkręcały się dość ospale, zajęcia są dość ciekawe.

    ReplyDelete